- Meteory, Grecja – bajeczne klasztory w górach
- Delfy, Grecja – zwiedzanie wykopalisk
- Ateny, Grecja – zwiedzanie, atrakcje, zabytki
- Korynt, Grecja – zwiedzanie i zabytki
- Epidauros, Grecja – teatr z idealną akustyką
- Tiryns, Grecja – gród – pierwsze małe rozczarowanie
- Mykeny, Grecja
- Tegea, Grecja – ruiny teatru, świątynia Ateny
- Olimpia, Grecja, Peloponez – zabytki, atrakcje, zwiedzanie
Jak zwykle, przy zakupie biletów otrzymaliśmy mapki. Wstyd przyznać, ale dopiero teraz zobaczyliśmy jak bogate są wykopaliska. W starożytności tutejsze sanktuarium, poświęcone Asklepiosowi, bogowi sztuki lekarskiej, było ważnym ośrodkiem terapeutyczno-religijnym. Sanktuarium to funkcjonowało co najmniej do II w n.e. My, jednakże, natychmiast rzuciliśmy się w stronę słynnego teatru. Chęć usłyszenia z ostatnich rzędów widowni odgłosu rzuconej na posadzkę monety była tak ogromna, że nierzadko lekko rozpraszała podczas zwiedzania wcześniejszych zabytków. Bez wątpienia, to był najlepiej zachowany teatr, jaki udało Nam się zobaczyć tej podróży. Ze starożytnego okresu została okrągła orchestra, ale zaginął stojący w jej centrum ołtarz.
Uroku temu miejscu odebrali turyści. Do posadzki ustawiały się kolejki; wszyscy klaskali, tupali, szeptali i rozdzierali kartki, by przekonać się, czy rzeczywiście wszystkie te odgłosy są dobrze słyszalne na widowni. Nakładające się szmery psuły poszczególne efekty akustyczne. Mimo tego, nasza próba wypadła znakomicie. Słowa wypowiadane ze sceny, przez jedno z nas, przez drugą osobą zostały usłyszane jako krzyk.
Resztę wykopalisk zwiedzaliśmy wspomagając się mapkami, ale poza świetnie zachowanym teatrem i muzealnymi eksponatami, pozostałe ruiny w Epidauros nie zachwyciły.
Zbliżała się godzina 17, kiedy opuszczaliśmy Epidauros. Upał wciąż doskwierał, a nasze bagaże ciążyły jak nigdy dotąd. To już czwarta doba bez normalnej – porannej i wieczornej – toalety, bez chwili na odsapnięcie i nabranie w płuca głębszego oddechu. Zlepione z ciałem ubrania, zmęczone nogi, wysuszone słońcem organizmy; w torbie czysta bielizna przepychająca się z resztą zużytych i przepoconych ubrań.
Do oddalonego o ponad 3 km Ligurion doszliśmy pieszo, zatrzymując się przy wjeździe do miasta. Tu łatwiej o „złapanie” kolejnego kierowcy. Zaczynaliśmy się śpieszyć: przed zapadnięciem zmierzchu zamierzaliśmy znaleźć się w Tirynsie. To tylko około 30 km. Znów dawała o sobie znać godzina, którą straciliśmy na samym początku naszej podróży.
Z pierwszym Grekiem, który zabrał nas stamtąd po 40 minutach oczekiwania, nie mogliśmy się nijak porozumieć. Miał przewieźć nas przez Ligurion i wysadzić na wylocie; jak się w chwilę później okazało, zostawił nas w samym środku miasta, niedaleko przystanku autobusowego. Skwitowaliśmy krótko, że zupełnie „niekumaty” to człowiek i nie dojdziemy z nim do ładu. Jeszcze gorzej było z mieszkańcami Ligurion: tylko jeden znający parę słów po angielsku, który za wszelką cenę chciał nam wskazać jakiekolwiek miejsce na nocleg w centrum miasteczka. Mieliśmy ze sobą namiot i śpiwór, co chyba oznacza, że musimy szukać noclegu bez łóżka. Mały pożytek z jego angielskiego, toteż wybraliśmy się pieszo przed siebie w nadziei, że koniec miasta jest blisko. Nie upłynęło 5 minut, a My siedzieliśmy już wygodnie rozłożeni w kolejnym samochodzie. Mężczyzna wracał z pracy, do domu w Argos, więc było mu po drodze. Rozmowa łamanym angielskim o mały włos nie poskutkowała tym, że wysadziłby Nas w Nafplion. Gdybyśmy dysponowali większą gotówką i dłuższym czasem, może skusilibyśmy się na odwiedzenie tego miasta (polecanego przez nasz przewodnik). Jednak nam wciąż śpieszyło się do Tirynsu.