- Meteory, Grecja – bajeczne klasztory w górach
- Delfy, Grecja – zwiedzanie wykopalisk
- Ateny, Grecja – zwiedzanie, atrakcje, zabytki
- Korynt, Grecja – zwiedzanie i zabytki
- Epidauros, Grecja – teatr z idealną akustyką
- Tiryns, Grecja – gród – pierwsze małe rozczarowanie
- Mykeny, Grecja
- Tegea, Grecja – ruiny teatru, świątynia Ateny
- Olimpia, Grecja, Peloponez – zabytki, atrakcje, zwiedzanie
Dochodziła godzina 18. Trafem, podjechał do nas turystyczny pociąg na kółkach, wożący turystów po obszarze Delf i tym sposobem natychmiast znaleźliśmy się w centrum. Wiedzieliśmy, że muzeum i wykopaliska czynne są do godz. 19, więc nie śpieszyło się nam. Mieliśmy czas na drobne zakupy, szybką kolację i znalezienie miejsca na nocleg. By upewnić się, o której nazajutrz cały obszar wykopalisk zostanie otwarty dla turystów, podeszliśmy jeszcze pod bramę muzeum. Okazało się, że wszystko dostępne jest do…20.00. Trudno, i tak zbyt dużo zwiedzania na tak, skrócony już, czas. Skorzystaliśmy z muzealnych toalet, by odświeżyć zmęczone ciała.
Delfy, Grecja – nocleg między wykopaliskami
Zaczynało zmierzchać, a my nadal nie mieliśmy bezpiecznego miejsca na rozbicie namiotu. Górska droga, po jednej stronie wykopaliska, po drugiej strome zbocze. Praktycznie żadnych szans, by być niewidocznym (w obrębie Delf obowiązuje zakaz rozbijania namiotów, a do najbliższego campingu musielibyśmy się wrócić 3 km). Praktycznie, bo znaleźliśmy niewielki, poziomy kawałek ziemi, na kamienistym zboczu Parnasu, przy drodze prowadzącej do najbliższych, niższych zabudowań gospodarczych. Żadnej trawy, miękkiego posłania (taka właśnie jest Grecja) i wygód. Rozstawiliśmy namiot na kamieniach; zdążyliśmy z tym tuż przed całkowitym zapadnięciem ciemności, i zasnęliśmy wśród wszechobecnych cykad. Przed nami Delfy, usytuowane na wysokości 600 m.n.p.m., na zboczu góry Parnas. Cel pierwszego dnia podróży. Osiągnięty.
Delfy – górne wykopaliska i muzeum
Zwiedzanie rozpoczęliśmy bardzo wcześnie, zaraz po otwarciu muzeum i porannym odświeżeniu w jego toaletach. Przebogate zbiory zrobiły niesamowite wrażenie mimo tego, że stały oświetlone jedynie sztucznym światłem zamkniętych lamp. Zgromadzona tu ceramika, posągi (wspaniali Kleobis i Biton czy Tańczące Dziewczyny) i fryzy, z epok od archaicznej do rzymskiej, pochodzące z różnych skarbców i frontów świątyni, tworzą kolekcję, z którą równać się mogą tylko znaleziska z ateńskiego Akropolu. Najsłynniejszy eksponat, Woźnica na rydwanie, to jedna z niewielu ocalałych rzeźb z brązu wykonanych w V w. p.n.e. A to miał być przedsmak tego, co czekało nas na górnych i dolnych wykopaliskach.
Wstąpiliśmy na Świętą Drogę i stanęliśmy przed Pomnikiem Admirałów. Święty Krąg i przenikająca myśl: dlaczego dotarliśmy tu dopiero teraz? Przed nami ruiny. Ze świątyni Apollina zostało kilka kolumn, ze skarbców kilka kamieni, z Pomnika Admirałów natomiast nie ostała się ani jedna (z 37) brązowa statua. Wszystko rozsiane po światowych muzeach, a mimo to, to w tym miejscu odczuwa się tę niesamowitą atmosferę. Mijamy buleuterion, Sanktuarium Gai ze skałą Sybiili. To tu stawała niegdyś wędrowna kapłanka, wygłaszając przepowiednie. Dalej świątynny taras, a tuż za nim potężny ołtarz i świątynia Apollina z audytonem, czyli miejscem słynnej wyroczni, gdzie siadywała Pytia. Nie mogliśmy odpuścić sobie wspinaczki na najwyżej usytuowany obiekt kompleksu świątyń – antyczny stadion. A było warto. Widownia, która niegdyś mieściła 7 tys. osób, zachowała się na tyle dobrze, że nadal da się wyróżnić miejsca dla sędziów (jako jedyne miały oparcia)
Delfy, Grecja – dolne wykopaliska
Wędrówka po górnych wykopaliskach Delf zmęczyła nas, choć dzień jeszcze nie sięgnął południa. Przejście przez ulicę i wkroczyliśmy na teren dolnego obszaru archeologicznego. A tam czekał przepiękny Tholos, pozostałości świątyni Ateny oraz gimnazjon.
Za nami pierwsze euro przeznaczone na wstępy. Karta ISIC i polskie członkostwo w UE redukują do zera koszty zwiedzania dla Ewy. Już niedługo nasz portfel odczuje brak podobnej karty z nazwiskiem i zdjęciem Darka.
Następny przystanek –> Ateny
Kierunek: Ateny. Tym razem łapanie kolejnego samochodu nie trwało długo. 20 km do Arachoby. Kierowca mówił po angielsku, a Polskę znał tylko z widokówek i zdjęć. Na ich podstawie, za najpiękniejsze miasto naszego kraju, uznał Kraków. Uprzejmie wysadził nas za Arachobą, tak, by łatwiej było o przesiadkę. A łatwo nie było. Po godzinie udało nam się załapać na kolejnego pickupa. Samochód właściwie się rozlatywał i po zatrzymaniu miał niemałe problemy z ponownym startem. W końcu ruszyliśmy z miejsca. Grek, w średnim wieku, nie rozumiał kompletnie po angielsku; przytaknął jedynie na dźwięk „Lebidi” i obiecał nas tam dowieść (prawie 40 km). Niestety, będąc już w środku miasta, nie mogliśmy mu nijak (gestykulując, czy wydając z siebie dźwięki imitujące lokomotywę) przetłumaczyć, że potrzebujemy teraz dostać się na drogę wylotową do Aten lub dworzec kolejowy. Mimo usilnych starań, ów człowiek wystawił nas przy przystanku autobusowym, skąd moglibyśmy dojechać do Aten za 8 euro. Podziękowaliśmy mu głośno (i w duchu, za koniec jazdy), czym prędzej wysiadając z samochodu, gdyż przy jednym z zakrętów niechcący zerwałem wewnętrzny uchwyt dla pasażera i wolałem nie tłumaczyć się z tego właścicielowi pojazdu.
Staliśmy więc w centrum miasta. By nie tracić czasu na wydostanie się poza nie, a tam oczekiwanie na „okazję”, postanowiliśmy dojechać do Aten pociągiem; taniej, szybciej, z większą wygodą i szansą na zasmakowanie, jeszcze tego wieczoru, w ateńskich zabytkach. Gorzej, gdy okazało się, że dworzec w Lebidi znajduje się… daleko poza samym miastem. Przeszliśmy jakieś 700 m w stronę przystanku, z którego odjeżdżały busy do dworca głównego, a tam, jak z nieba, spadł nam autobus miejskiego przewoźnika, którego kierowca podwiózł nas na miejsce… nie żądając zań zapłaty. Bilet do Aten niecałe 4 euro, do pociągu półtora godziny. Oczami nadziei już widzieliśmy Akropol tego wieczoru… Godzina niepokojąco się wydłużała. Osobliwe, że nikt z oczekujących pasażerów nie wykazywał najmniejszego zdenerwowania tym niezapowiedzianym opóźnieniem pociągu. Grecy naprawdę potrafią zaskoczyć…