- Północne Maroko w 3 dni – Dzień I – Błękitne Miasto Szafszawan (Chefchaouen)
- Północne Maroko w 3 dni – Dzień II (Fes i Volubilis)
- Północne Maroko w 3 dni – Dzień III (Rabat i Casablanca)
- Massa-Lagzira-Tinzin
- Paradise Valley
- Agadir
Największym wyzwaniem wyjazdu było dotarcie z Agadiru do Szefszawan. Od początku był to must have wyjazdu i jako jedyne miasto w 100% zachwyciło. Nie zawiodło, nie odrzuciło mimo porozrzucanych wszędzie resztek baranów, mimo smrodu opalanych łbów i rogów. Było takie jakie miało być. Jeśli w święta Aid El Kabir rzeczywiście mniej było turystów, to do Szafszawan (Chefchaouen) polecam wybierać się tylko w święta. Tu brak tłumu był jedynie zaletą. Lokalne małe sklepiki zapewniły spokojny zakup napojów, przekąsek i owoców. A wszystkiego było w sam raz.
Agadir – Szefszawan – jak dotrzeć?
Jeśli trafiłeś do Maroko z all inclusive zapewne trafiłeś do Agadiru. Jeśli nie wykupiłeś jeszcze wycieczki, sprawdź czy nie ma innej nadmorskiej miejscowości bo Agadir oprócz nieodwiedzanej i niepopularnej Nowej Mediny nie ma do zaoferowania zupełnie niczego. Dużo osób traktuje go jednak jako bazę wypadową, skąd w miarę prosto można wszędzie dotrzeć.
Szafszawan (Chefchaouen) jest praktycznie na końcu marokańskiego świata. Za ostatnimi miejscami, które decydują się odwiedzać turyści przybywający najczęściej do Marakeszu. Z Agadiru to odległość około 1000 km. 10 do 11 godzin jazdy autem. Na krótki wypad to zdecydowanie za długo… Zaczęliśmy przeszukiwać loty. Wszystkie w okolicach 1000-2000 za osobę i z milionem przesiadek. Wszystkie oprócz jednego, a w zasadzie dwóch. W poniedziałki i soboty Air Arabia oferuje przeloty w okolicach 100 zł za osobę. Trwające niecałe 1,5 godziny, a jak się okazało w rzeczywistości lekko ponad godzinę. Mieliśmy do wyboru Tanger lub Fes. Za Tanger przemówiła godzina wylotu – poranna. Zapewniła ona nam obecność na północy przed południem, co pozwoliło w komfortowych warunkach wypożyczyć auto i być jeszcze tego samego dnia w Szefszawan. Do Fes loty były na wieczór. Oznaczało to, że musielibyśmy zacząć od noclegu w Fes pojechać do Szafszawan (Chefchaouen) następnego dnia i wracać ponownie na dół tę samą trasą. Wracać, bowiem plan obejmować przelot na północ, wypożyczenie auta i powrót tym autem w stronę Agadiru przez kolejne punkty naszej „to do and see” listy.
Loty Agadir Sefszawan z Air Arabia
W opcji ekonomicznej Air Arabia oferuje dwa loty. Jeden za 100, a drugi za około 150 zł od osoby. Ten drugi zawiera miejsce i przekąskę. Różnica w cenie może niewielka, ale dla naszej niskobudżetowej wyprawy wszystko miało znaczenie. Przekąska w trakcie tak krótkiego lotu nie była konieczna, zwłaszcza, że mieliśmy cały plecak jedzenia na wypadek zamkniętych z okazji świąt restauracji. Po dodaniu różnych opłat i wykupieniu miejsc cały lot na 4 osoby wyszedł nas 600 zł.
Terminal w Agadirze nie jest duży. Mimo iż miejscowi proponowali nam przyjechać na lotnisko ze 2 godziny wcześniej, odprawiono nas w oka mgnieniu. Być może była to kwestia pierwszego dnia świąt i małego obłożenia lotów (w naszym samolocie leciało może ze 30 osób), a może po prostu loty wewnętrzne nie cieszą się taką popularnością.
Pytanie o to, co jest, a co nie jest efektem dni świątecznych, będzie nam towarzyszyło do ostatniego dnia podróży. Taksówkarz dowiózł nas z centrum miasta na lotnisko w niecałe pół godziny (duża taksówka, czyli powyżej 3 osób, to koszt ok. 250 DH). Przedłużone czekanie na wylot „umilało” nam bezpłatne wi-fi (3 godziny jednorazowego surfowania).
Ze ścian, jak z każdego właściwie zakątka kraju, zerkał na nas król z rodziną, sam król, król z synem itp. konfiguracje. Wśród oczekujących na lot prawdziwy miks kulturowy – obok ortodoksyjnie przyodzianej rodziny muzułmańskiej, biznesmeni, młoda, Marokanka karmiąca piersią w hali odlotów (!), młodzież, turyści…
Samolot do Tanger wystartował 15 minut przed czasem, na miejsce dolecieliśmy w godzinę z hakiem. Przyjemnie, komfortowo, o niebo wygodniej niż we wcześniejszym czarterowym.
Wynajem auta
Na krótkie terminy opłaca się najbardziej lokalna wypożyczalnia. Nie pobiera ona m.in. depozytu, który rezerwują sobie sieciówki (a ten jest niemały). Sieciówki jednak umożliwiają zwrot auta w innym mieście, na czym nam zależało.
Wybór auta okazał się lekko karkołomnym zadaniem. Wszystko za sprawą opłaty za zwrot w innym miejscu. Opłaty te wahają się od 600 MAD do 2500 MAD. I, jak nie trudno się domyślić, tam, gdzie były najtańsze oferty, opłaty za zwrot auta były najdroższe, a tam gdzie najwyższe koszty wynajmu – opłata za zwrot auta była najmniejsza… Zaczęliśmy od firm, które miały najtańsze opłaty za zwrot. Należały do nich:
- Avis – 600 MAD
- Europcar, Keddy – 700 MAD
- Hertz – 900 MAD
- Green Motion – 2000 MAD
- Sixt – 2100 MAD
- Flizzr – 2400 MAD
Miało być najtaniej, więc na SUVy nawet nie patrzyliśmy. Choć przez myśl przechodziły wodospady Ouzud, główna trasa wiodła przez autostrady, a tam otrzymany ostatecznie „punciak” dawał radę. W zasadzie dał nawet radę na trasie Fes – Volubilis, którą Google z niewiadomych względów pokazał jako najszybszą. Na pewno najbardziej urokliwa i lekko stresująca – bo do końca nie dawała pewności, czy ją zakończymy
Po wylądowaniu w Tanger oczekiwanie na odbiór zabukowanego samochodu niestety trochę trwało (same formalności związane z odbiorem ponad 20 minut). Odbieramy samochód podobny (ponoć) do tego, jaki zamawialiśmy, ale na ewentualne skargi przyjdzie pora. Póki co liczy się czas – w planach jednak sporo do zobaczenia, i to nie zza szyb samochodu.
Przejazd pierwszymi ulicami Tanger uderza od razu widokiem wszechobecnej policji, okupującej nie tylko wszystkie ronda, ale też nierzadko miejsca przejść dla pieszych. Zatrzymują wyrywkowo, zawsze kogoś tam mają. Nam przez cały pobyt uda się uniknąć kontroli, tym bardziej, że raczej nie sprawdzają trzeźwości swoich:) Patrole będą też stały przy wjeździe do każdego większego miasta (oznakowanie ograniczenia prędkości spadające nagle z 80 do… 20 km/h).
Oprócz Błękitnego Miasta, nic mi więcej nie potrzeba… Szefszawan
Dojeżdżając do Szafszawan (Chefchaouen) nic nie wskazuje na to, że to miasto z widokówek i folderów. Błękitu jak na lekarstwo. Całkiem sporo ludzi – chociaż wszyscy ostrzegali, że będzie pusto, bo są święta… No i ten smród palonych łbów i rogów baranich…
„Parking, parking! Deux cent (200) MAD” – przywitał nas pan w odblaskowej kamizelce. „Tu est fou!” krzyknęłam i nagle z 200 zrobiło się 4 😉 Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to zdanie, obok „Non, Merci” i kilku przekleństw będzie najczęściej powtarzanym przeze mnie w Maroku. Pół roku na Sorbonie wśród studentów również zrobiło swoje. Momentalnie przypomniał mi się cały wachlarz francuskich przekleństw. Mogłam nimi rzucać za każdym razem, jak ktoś mi zajechał drogę, zaczepił mnie lub próbował coś wcisnąć.
Zostawiliśmy auto i poszliśmy szukać błękitu. Ponieważ był w znikomych ilościach a absolutnie nie chciałam pytać o drogę, postanowiliśmy pójść w kierunku jednego ze znanych placów – Place Uta el-Hammam (Plac Gołębi). Wystarczyło pokonać kilka schodków i skręcić w lewo i nagle zalała nas fala błękitu. Nie mogliśmy przejść spokojnie, bo praktycznie wszędzie chcieliśmy robić zdjęcia. O samym uroku miasta pisać nie będę. Wystarczy popatrzyć.
Szafszawan (Chefchaouen) – szybki plan
Mimo iż kojarzony głównie z błękitem Szefszawan to miejsce gdzie znajduje się ponad 20 meczetów i świątyń. Najbardziej znany i największy jest XV- wieczny Wieli Meczet El Adamaa Masjd. Jego cechą charakterystyczną jest ośmiokątny minaret. Dodatkowo jest tu 17 mauzoleów.
Szafszawan (Chefchaouen) – Plac Uta el-Hammam
Uta el-Hammam to główny plac miasta. To w jego stronę kierowaliśmy się w poszukiwaniu błękitu. Dotarliśmy do niego na samym końcu i „pocałowaliśmy klamkę” graniczącej z nim Kazby. To XVII wieczna forteca którejmury wykoanne są z pisé, czyli mieszanki kamieni, słomy i błota. W środku mieści się ogród andaluzyjski oraz muzeum ze zbiorami sztuki ludowej, broni, instrumentów muzycznych i rzemiosła północnego Maroka (tkanin, haftów, garncarstwa).
Szafszawan (Chefchaouen) – Plac Makhzen
Drugim placem Szefszawan jest Makhzen. Odbywa się tam często wystawa ceramiki. Nam się jednak nie udało na nią trafić…
Szafszawan (Chefchaouen) krótka historia
Szafszawan (Chefchaouen) skąpane jest nie tylko w błękicie ale i w malowniczych górach Rif. Miasto założone zostało w 1471 roku przez Mulaja Raszida jak baza wypadowa do ataków na Portugalczyków. W kolejnych latach zasiedlane było przez uchodźców z Półwyspu Iberyjskiego i bardzo szybko stało się samodzielne. Później nieco podupadło do czasu kiedy w 1920 roku do miasta dotarli Hiszpanie. Okazało się, że w mieście stacjonowali głównie Żydzi, którzy dodatkowo używali średniowiecznego języka kastylijskiego, nieużywanego od blisko pół wieku…
Uważa się, że to Żydzi pomalowali miasto na błękitno gdyż wierzyli że niebieski symbolizował bliskość nieba. Inna wersja mówi o tym, że błękit odstrasza komary…
Szafszawan (Chefchaouen) uważany był za miejsce święte i chrześcinanie nie mieli do niego wstępu. Do 1920 roku tylko trzy osoby innego wyznania do niego dotarły ale tylko dwójce udało się wyjechać – francuskiemu misjonarzowi Charlesowi de Foucauld (1883) oraz angielskiemu dziennikarzowi Walterowi Harrisowi (1889). Amerykanin William Summers dotarł do Szafszawan (Chefchaouen) w 1892 roku ale został tam otruty.
Oprócz błękitu w Szafszawan (Chefchaouen) charakterystyczne są zaokrąglone ściany budynków a to za sprawą wielokrotnie nakładanego gipsu – aby kolor nie stracił na intensywności ściany malowane są mniej więcej co 2 lata.
Po drodze do Fes, zrobiliśmy sobie małą sesję z widokiem na Barrage Sidi Chahed, z N4 😉
Do Fes dotarliśmy wieczorem. To pierwszy nasz kontakt z tego typu zabudowami. Przecinaliśmy kolejne zatłoczone ulice pod łukami murów i staraliśmy się chłonąć jak najwięcej przez okna samochodu. Obiecaliśmy sobie, że wyskoczymy na jakiś plac przed pójściem spać, jednak po dotarciu do riadu padliśmy wszyscy ze zmęczenia.