- Północne Maroko w 3 dni – Dzień I – Błękitne Miasto Szafszawan (Chefchaouen)
- Północne Maroko w 3 dni – Dzień II (Fes i Volubilis)
- Północne Maroko w 3 dni – Dzień III (Rabat i Casablanca)
- Massa-Lagzira-Tinzin
- Paradise Valley
- Agadir
Pytacie jak długo szukaliśmy noclegu. Kiedy bukowaliśmy? A jakieś 5 min. 5 min przed dojazdem do Fes 🙂 Obawialiśmy się trochę czy się uda, zwłaszcza że w pustki w Szefszawan powinny nas wystraszyć, że święta jednak powinny zwiększyć naszą czujność. Dar Berrada nie jest miejscem które będziemy polecać jako najlepsza miejscówka w Fes. Nie będziemy się rozpisywać jak inni, że od tego wyboru zależy pomyślność wizyty w Fes. Dar Berrada była zwyczajnie najtańsza 🙂 Albo pisząc bardziej dyplomatycznie – miała najlepszy stosunek jakości / miejscówki do ceny.
Była również otwarta w Eid al-Adha a właściciel był niezwykle pomocny mimo, że powinien siedzieć na uroczystej kolacji z rodziną.
Po wpisaniu w Google Maps nazwy Dar Berrada, GPS prowadzi pod parking hotelowy. Jest on nieco w innym miejscu niż sam nocleg, jednak pracownik hotelu po nas wyszedł i przyprowadził nas wąskimi uliczkami Mediny…
Fes – śniadanie na dachu
Wybierając nocleg w ostatniej chwili, żałowałam nieco, że ominie nas śniadanie na dachu, które wszystkie inne miejscówki wymieniały jako główny argument decyzyjny. Jak się jednak okazało, śniadanie na dachu w Fes to raczej must have a nie nice-to-have. Zebraliśmy się więc rano, przepakowaliśmy i o 9:00 jedliśmy bajkowej scenerii Dar Berrada Maison d’Hôtes et restaurant – na dachu 🙂
Zostawiliśmy torby w aucie na parkingu i ruszyliśmy pod Błękitną Bramę. Właściciel w ostatniej chwili wskazał nam rzekomy skrót, jednak standardowo pobłądziliśmy i wróciliśmy do GPS. Jak ludzie funkcjonowali bez Map w komórce? W sumie jak my sami dawalaiśmy radę wcześniej 😉 Za chwilę miało się nam wszystko przypomnieć. Za Błękitną Bramą bowiem, wszystkie mapy pokazały nam środkowy palec. To co widoczne było na komórce nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Wylądowaliśmy w innym świecie.
3 godziny w Fes (10:00 – 13:30)
Fes obok Marakeszu i Rabatu to jedno z najważniejszych miast Maroka. Powstał na przełomie VIII i IX wieku i jest najstarszym miastem cesarskim. Jego Medyna jest najlepiej zachowaną spośród wszystkich miast muzułmańskich.
Fes został założony w 789 r przez Idrysa I i przez długi czas był stolicą Maroka oraz najważniejszym w kraju ośrodkiem intelektualno-kulturalnym. Leży w żyznej kotlinie rozciągającej się między Atlasem Średnim a suchymi wyżynami Rifu – dlatego też rozwijał się dość prężnie. Dopiero potem doczytaliśmy, że Idrys I został pochowany w górach w mieście Moulay Idriss gdzie jedliśmy obiad przed wejściem do Volubilis…
W zależności od tego kogo spytamy, kazdy poda inne miasto jako najważniejsze w kraju. Dużo osób jednak podkreśla, że mimo większego napływu turystów w Marakeszu to Fes jest „duchową stolicą” Maroka. Jest kwintesencją kraju, jego kultury i cywilizacji związanej z islamem.
Fes Medina
Stare miasto Fes składa się z dwóch Medyn. Starej Fes al-Bali – tam znajduje się większość zabytków oraz nowej – Fes el- Jdid, w której znajduje się rozległy kompleks pałacu sułtańskiego. Nie jest on jednak dostępny do zwiedzania. Obie dzielnice połączone są murami miejskimi ze słynną niebieską bramą Bab Bou Jeloud. Od Bramy większość osób rozpoczyna zwiedzanie – my również.
Spacer uliczkami Medyny zajął nam koło pół godziny i o 10:00 byliśmy już pod Błękitną Bramą. Błękitna Brama (Bab Bou Jeloud) to jeden z głównych symboli Fezu oraz główne zachodnie wejście do Fes el Bali, starego miasta Fez w Maroku.
Po mini sesji pod bramą zrobiliśmy sobie spacer główną drogą – Taja Kabira w poszukiwaniu pierwszego punktu – Medresa Bu Inanijja. Nie jesteśmy do końca pewni czy szary i ponury wygląd starej medyny to wynik świąt i pozamykanych straganów czy jest to ten jej słynny „klimat”. Na całe miasto trafiliśmy na jedną krótką kolorową uliczkę w stylu na jaki nastawialiśmy się wyjeżdżając do Maroko. Cała reszta to wąskie uliczki zacienione przez wysokie, jałowe kamienice. Medyna odarta z barwnych tekstyliów i pamiątek wyglądała smutnie. Dodając do tego natrętnych mieszkańców, którzy nie dali na chwilę przejść w spokoju…
Czytając po powrocie więcej o Fes, okazało się, że stare miasto to obecnie dzielnica biedoty, straszliwie przeludniona. Liczy się, że mieszka tam 2/3 populacji całego Fes co daje 250 tys. ludzi na obszarze 350 ha. Zamknięta dla ruchu samochodowego (konieczność przenoszenia wszelkich sprzętów i mebli ręcznie) medyna, funkcjonuje wciąż na średniowiecznej kanalizacji ma ogromne problemy z doprowadzaniem wody.
Taki też obraz pozostanie mi w pamięci…
Nie mieliśmy dużo czasu więc postanowiliśmy wejść tylko do jednej medrasy. Medresę Bu Inanijja zobaczyliśmy jedynie z zewnątrz o mało jej nie mijając. Przytłaczające szare budynki Medyny niemalże zalewają wszystkie cenne perełki architektoniczne Fesu a dodatkowo z całej Medrasy widoczne są z ulicy niepozorne drzwi. To najcenniejsza, największa i najpiękniejsza szkoła koraniczna w Fezie. Jako jedyna Medrasa nie mieści się obok innych w okolicach meczetu Karawijjin lecz w zachodniej części Medyny. Budowana była w latach 1350-1355 przez sułtana Abu Inana, który po zakończeniu inwestycji wyrzucił wszystkie rachunki chcąc podkreślić, że nie można wyceniać czegoś tak wspaniałego. I istotnie koszt jej budowy był ogromny.
Chcieliśmy do niej wejść w drodze powrotnej ale ostatecznie poszliśmy inną trasą. Ogromny upał nie ułatwiał nam przemieszczania zwłaszcza w tak dużym tempie i z dwójką najcudowniejszych marudów pytających jak zwykle „daleko jeszcze”? 🙂
Udało się jednak szybko zerknąć na główny dziedziniec, wokół którego koncentruje się życie obiektu. Nie stanęliśmy na marmurowo-onyksowej posadce a na wspaniałe rzeźbienia w drzewie cedrowym oraz niezwykle misterne stiukowe dekoracje rzuciliśmy jedynie okiem jak na stoiska z ciuchami w markecie podczas wyprzedaży. 🙁
Na przeciw wejścia do Medrasy znajduje się zegar wodny to konstrukcja znajdująca się na dachu złożona z okien, drewnianych bloków i mosiężnych mis.
Dalej szliśmy do Palais Mnebhi, w której obecnie znajduje się ekskluzywna restauracja na 1000 osób. Za 20 Dh można obejrzeć wnętrze.
Następnie przeszliśmy do Zawija Mulaja Idrisa. Chcieliśmy się dostać na plac As-Saffarin ale albo było zamknięte (przez chwilę) albo się pogubiliśmy. Dzięki temu, że się pogubiliśmy trafiliśmy zupełnie bezproblemowo do garbarni.
Garbarnie nie są widoczne z ulicy – trzeba wejść do jednego ze sklepów z galanterią skórzaną i podziwiać garbarnie ze sklepowych balkonów. Na większości są tabliczki z informacją lub zapraszają do nich naganiacze. Na początku wszyscy są wyjątkowo mili i pomocni, potem życzą sobie niebagatelne sumy… Jednak pamiętając rady z przewodnika, wystarczy zaprosić na policję, żeby ostateczna cena za wizytę była normalna. Można też kupić coś w sklepie, żeby nie płacić dodatkowych opłat.
Przy wejściu do Garbarni Szawara obowiązkowo dostajemy gałązki mięty. Pomagają one zabić makabryczny zapach, który unosi się nad kolorowymi pojemnikami z barwnikami na skórę. Skóra wyprawiana jest przy użyciu gołębich odchodów i bydlęcego moczu – dlatego też garbarnie najczęściej znajdują się na obrzeżach miast. Te dodatkowo nad rzeką Fes, która zapewnia bliskość wody do moczenia skór w kolorowych kadziach. Garbarnia Szawara jest w niezmienionej formie od czasów średniowiecza. Dotyczy to zarówno kadzi jak i organizacji pracy. Farbiarze zorganizowani są w cechy a poszczególne stanowiska są dziedziczone.
Wracając z garbarni wreszcie się wszyscy odczepili i mogliśmy bezstresowo iść dalej. Najpierw przypadkiem trafiliśmy na Medresa al-Attarin do której postanowiliśmy wejść.
Medrasa to istny cud architektoniczny. Nie wiem na ile mniej ciekawa od Ben Inanijja jednak starsza i według wielu opinii jej zdobienia dorównują tym z Ben Inanijja. Al-Attarine ufundował sułtan Abou Said a nazwę zapożyczył od sąsiedniego targu przypraw i perfum.
Al-Attraine Fes Maroko
Wejściowe pomieszczenie to istna bajka. Wyłożone płytkami zulajdż o finezyjnych wzorach współgrają ze stiukami z florystycznymi motywami oraz wykaligrafowanymi cytatami z Koranu. Ponieważ zdecydowaliśmy się na jedną Medrasę – spędziliśmy tu nieśpiesznie trochę czasu.
Po wyjściu udaliśmy się na Plac Saffarine. To miejsce rzemieślników wykonujących przedmioty z metalu. Szeroki przegląd od mizernie zdobionych czajniczków ze srebra, przez mosiężne naczynia po zwykłe wiadra. Pobliska Medrassa Al-Saffarine była zamknięta. Po drodze przeszliśmy obok Mosquee Quaraouiyine zaglądając gdzie się dało. To najważniejsza budowla sakralna Fezu i jeden z najważniejszych meczetów świata muzułmańskiego.
Po drodze zatrzymaliśmy się w jakimś lokalnym mini barze na mrożone wyciskane soki owocowe. W tym upale smakowały wyśmienicie. Podobne zafundują nam na placu w Marakeszu. Potem będziemy próbowali je skopiować w domu ale one smakują tak tylko w tych nieziemskich upałach…
Upały towarzyszyły nam w drodze powrotnej. Nie wiem czemu wybraliśmy drogę prawie naokoło. Chcieliśmy zobaczyć jeszcze kawałek Fes poza Medyną więc turlaliśmy się ulicami przytulając sie do ścian budynku w poszukiwaniu cienia. Nie był to najlepszy wybór zwłaszcza, że godzina wczesno popołudniowa. Ostatecznie się udało dotrzeć na parking do auta…
Ruszyliśmy na Volubilis koło godziny 14:00. Google pokazało najkrótszą i najszybszą trasę przez takie tereny, że kilkakrotnie zastanawiałam się czy nie zawrócić. Widoki boskie ale jeśli się zdecydujecie to proponuję napęd na 4 koła – chociaż punciak dał radę 😀
Jechaliśmy bezdrożami, kiklakrotnie zastanawiałam się czy nie utkniemy tam bez pomocy. Minęliśmy 2-3 wioski gdzie obraz nędzy mieszał się z dzieciakami biegającymi z komórkami i tabletami. W jednej z wiosek zaatakował nas cielak, który próbował wskoczyć na maskę. Tak nas zatkało, że nie zdążyliśmy tego udokumentować…
Zrobiliśmy się głodni więc szybko na obiad w Mulaj Idris w Labaraka Familie. Karmią pysznie ale pytajcie o czarne menu a nie pomarańczowe – około 30 MAD różnicy na daniu 😉 My jednak nie mieliśmy ogólnie zbyt dużego wyboru – wszystko było pozamykane…
Volubilis
Po 16:30 dotarliśmy do Volubilis. Miejsce pośrodku niczego. Na szczęście otwarte w święta.
Volubilis to najlepiej zachowany kompleks w Maroko z czasów rzymskich. Najlepiej je zwiedzać wcześnie rano lub tuż przed zamknięciem. Pozwoli to uniknąć upałów i tłumów. Po 16:00 upał się jeszcze utrzymywał. Teren jest ogromny. W połowie zaczęło brakować wody i upał dawał się we znaki. Bieganie między kamieniami to jednak nasza domena 😉 Nigdzie nie czuję się tak dobrze jak wśród pozostałości kolumn…
Przy wejściu polecane są mozaiki w domu Orfeusza oraz pozostałości publicznej łaźni w której widoczne są fragmenty systemu ogrzewania podłogowego. Był on tak rozbudowany, że pod ziemią łaźni mieścili się pracownicy.
Ja jednak biegłam myślami w stronę Kapitolu… To zdecydowanie najcudowniejsze miejsce w Maroko. Przestrzeń, schody i kolumny. Mi więcej do szczęścia nie potrzeba. A to wszystko z czasów 217 roku!
Marceli zdecydowanie najbardziej do gustu przypadły ruiny pięcionawowej bazyliki. Dawniej prócz funkcji sakralnych pełniła rolę miejsca zgromadzeń lokalnego senatu i sądu.
Za bazyliką rozciągał się główny plac miasta – forum a tuż za nim pozostałości Domu Atlety i Domu Psa. W pierwszym są pozostałości mazaik, drugi wyróżnia się jedynie tym, że w 1916 znaleziono na jego terenie figurkę atakującego psa.
Wrażenie robi tu jeszcze łuk tryumfalny. Ma 8 metrów wysokości i został zrekonstuowany w 1933 roku. Nie sposób go ominąć!
Podążając dalej przechodzimy przez Dom Efeba – niegdyś budynek był dwukrotnie większy od domu Orfeusza. Podziwiać tu możemy mozaiki między innymi jedną przedstawiającą Bachusa w rydwanie ciągnącym przez pantery.
Tu się gdzieś wszyscy rozbiegli. Mąż cykał panoramy z pobliskiego wzgórza, Michał odpoczywał w cieniu łuku a my z córą w cieniu wewnętrznego dziedzińca Domu Kolumn. Odpoczynek był nam potrzebny. Woda zaczęła się kończyć, upał wcale nie malał a przed nami zostały te mniej atrakcyjne pozostałości Volubilis. Sięgaliśmy wzrokiem i miałyśmy wrażenie, że kamienie się nie kończą…
Przed nami jeszcze Dom Rycerza, Dom Dzikich Zwierząt, Dom Wenus, Złotej Monety oraz resztki świątyni Saturna.
Dotarliśmy na parking wymęczeni. Rzuciliśmy się do sklepiku. Nie polecamy! Małżeństwo właścicieli kłóciło się między sobą jak dużo z nas zedrzeć kasy… Wtedy napój z cukrem był dla nas wybawieniem. Potem się na siebie złościliśmy, że daliśmy się tak wykorzystać. Byliśmy już jednak daleko w drodze do Mekenes.
Mekenes
Do Mekenes dotarliśmy koło 19:00. Mieliśmy do wyboru nocować albo tutaj albo jechać już w kierunku Rabatu. Postanowiliśmy przejechać autem koło najwazniejszych miejsc, jednak miasto było tak zatłoczone, że sam wyjazd z Medyny zajął nam minimum pół godziny. Nic nie rzucało się w oczy, nic nie zachwyciło, tłumy męczyły więc od razu skierowaliśmy się na Rabat. W drodze jeszcze szybkie poszukiwanie noclegu. Znowu wygrała najtańsza opcja. Łazienka w szafie jednak wszystko wynagrodziła. Dzieci miały ogromną frajdę a ja wysyłałam filmiki do siostry, która właśnie odpoczywała w hiper apartamencie z widokiem na plażę gdzieś na Sycylii…
Przedtem jednak czekały nas jeszcze kłótnie z parkingowym, który sobie przywłaszczył pobliski parking zamknięty z okazji świąt 😉 Wspomógł nas właściciel noclegu. Straciliśmy trochę czasu ale udało nam się uciec następnego dnia bez dublowania opłaty dla samozwańczego parkingowego porannej zmiany 🙂