- Meteory, Grecja – bajeczne klasztory w górach
- Delfy, Grecja – zwiedzanie wykopalisk
- Ateny, Grecja – zwiedzanie, atrakcje, zabytki
- Korynt, Grecja – zwiedzanie i zabytki
- Epidauros, Grecja – teatr z idealną akustyką
- Tiryns, Grecja – gród – pierwsze małe rozczarowanie
- Mykeny, Grecja
- Tegea, Grecja – ruiny teatru, świątynia Ateny
- Olimpia, Grecja, Peloponez – zabytki, atrakcje, zwiedzanie
Doczłapaliśmy się ponad 3 km ze stacji, pod wykopaliska, po drugiej stronie miasta. Pieszy, trudno to nazwać, spacer, z coraz bardziej ciążącym bagażem. Jedyne pocieszenie, że słońce po raz pierwszy przykryły chmury, i to na dłuższy czas. Dodatkowo, czuć było coraz silniejsze podmuchy wiatru, co w połączeniu sprowadzić mogło opady. Nie widzieliśmy kropel deszczu od przyjazdu do Grecji, a przy naszym trybie podróżowania byłby tego dnia wskazany. Kilkadziesiąt metrów przed Skarbcem Atreusza poczuliśmy krople na twarzach, i po raz pierwszy nie były to wyłącznie krople potu.
Mykeny, Grecja – Grób Agamemnona
Złożyliśmy bagaże pod kasą i zrobiliśmy sobie krótką przerwę na posiłek pod Skarbcem, od którego rozpoczęliśmy zwiedzanie. Skarbiec ten, zwany również Grobem Agamemnona (ojca Agamemnona), jest jednym z sześciu grobów królewskich. Łącznie, w całym okręgu grobowym spoczywało 19 ciał. Budowano je z kamiennych ciosów, układanych warstwami (najwyższą stanowił jeden kamień), z których kolejne były wysunięte ku środkowi tworząc pozorną kopułę. Taki układ pozwolił uzyskać wewnątrz niezwykłą akustykę.
Mykeny – Lwia Brama
Przeszliśmy wzdłuż dromos, ograniczonym murem cyklopowym, pod Lwią Bramę. Wzniesiono ją w XIII wieku p.n.e., gdy rozszerzano okręg grobowy A. Droga prowadziła dalej, przez okręg grobów szybowych (tu kolejne zabawy z akustyką), pod ruiny Pałacu Królewskiego. Pozostały po nim tylko posadzki. Pośrodku sali tronowej, usypana ziemia wyznacza miejsce paleniska, a na ścianach rozpoznać można ślady ognia, pochodzące z czasów zburzenia w 1200 p.n.e. Na koniec pozostawiliśmy sobie muzeum oraz Grób Klitajmestry.
Obszar archeologiczny Myken zrobił na Nas niesamowite wrażenie i, mimo zmęczenia, z żalem go opuszczaliśmy. Tego dnia planowaliśmy jednak dotrzeć do Tegei, a może i wsiąść do samochodu, który dowiózłby nas do Olimpii? Zamachaliśmy do pierwszego odjeżdżającego z wykopalisk samochodu; zatrzymało się dla Nas małżeństwo z Izraela, które jechało w stronę Argos. Nie musieliśmy już pieszo pokonywać drogi powrotnej; wracaliśmy do miejsca, z którego dziś rano, pociągiem, wyjechaliśmy.
Droga, mimo ledwie dwudziestuparu kilometrów, niemiłosiernie się wydłużała. On, okazał się nadzwyczaj zagubionym i bojaźliwym kierowcą,
Wzdychanie „I’m lost again” co 4-5 km (mimo prostej drogi) i jazda z maksymalną prędkością 50-60 km/h nie skończyły się po wjeździe do Argos. Teraz byliśmy „lost again” w mieście. Kiedy znaleźliśmy się w pobliżu znajomej stacji kolejowej, po raz pierwszy chcieliśmy uciekać z samochodu naszych „dobroczyńców”. Po raz pierwszy, lecz – jak się później okazało – nie ostatni.
Sprawdziliśmy pociągi: najwcześniejszy w kierunku Tegei (dokładnie: do Tripoli) za godzinę. Z nadzieją, że uda się jeszcze w tym czasie kogoś przechwycić, stanęliśmy przy drodze. Niestety, to znów Argos. Na dodatek, nie byliśmy na drodze wylotowej, a jedynie ulicy w środku miasta, która prowadziła w stronę Tripoli. Nie ryzykowaliśmy wyjścia poza miasto (3km), by w razie czego móc wskoczyć do pociągu (następny, jak zwykle, późnym wieczorem). Zaczęliśmy dbać o czas, którego coraz mniej pozostawało do zobaczenia miejsc, jakie przed wypadem zaznaczyliśmy na naszej mapie.
Musieliśmy wrócić na dworzec, choć do ostatnich minut pilnowaliśmy mijających nas kierowców. Na dworcu za to niespodzianka-odwołany pociąg, a w jego miejsce podstawiony autobus (skąd my to znamy?). Droga do Tripolis, niecałe 60 km, w wypełnionym i rozgrzanym busie.
Tegeę od Tripolis dzieli jakieś 13 km. To niedaleko, zważywszy na większe odległości, jakie przyszło nam jednorazowo pokonywać. Stały scenariusz: droga wyjazdowa. Dla pewności zapytałem o kierunek pewnego starszego mężczyznę w warsztacie samochodowym; z grupy czterech on jedyny znał język angielski. Palcem, po zakurzonej karoserii, rysował możliwości dotarcia do celu i dzielące je odległości.
Staliśmy ponad 20 minut i, jak na złość, nikt się nie zatrzymywał. Ku naszemu zaskoczeniu, ów mężczyzna, wyszedł z warsztatu, wsiadł do swojego mercedesa, podjechał dzielące nas 50 m i nakazał wsiąść do samochodu! Takiej uprzejmości jeszcze nie doświadczyliśmy. Starszy człowiek zawiózł nas bezpośrednio pod teren archeologiczny, po drodze opowiadając smutną historię swojego życia (śmierć w wypadku samochodowym swojego syna) oraz wyklinając politykę poprzedniego rządu Grecji.